poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział I

Nie potrafię sobie przypomnieć jaką mamy porę roku. Wiem tylko, że jest idealna, bo nawet kiedy patrzę na dopiero wschodzące słońce, zgięte drzewa i  moją bladą skórę, nie czuję zimna. O tej porze mógłbym jeszcze spokojnie spać, ale muszę z kimś pobyć, a czas w tej kwestii staje się nagle niezwykle cenny. Przez okno widzę Syriusza, który wygląda jakby czytał, lecz nie mam pewności, bo długie włosy opadają mu na oczy. Pod zwykłą, ciemną szatą nosi koszulę więzienną. Nie mam pojęcia dlaczego nie może się przebrać, ale wygląda dokładnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy podzielił się ze mną marzeniem o wspólnym domu.
Tak, ten czas w końcu nadszedł. Stoję przed domem moich snów. To właśnie to miejsce wyobrażałem sobie za każdym razem, gdy dopadał mnie strach przed lipcem. Zawsze chciałem mieć werandę. Z werandy widok na piasek, wodę i las. To zdecydowanie mój najpiękniejszy lipiec.
- Co z Dursley'ami? - pyta Syriusz, gdy wchodzę do naszej nowej, jasnej kuchni. Wzruszam ramionami. To przecież nie jest ważne. Siadam przy stole. Kubek z gorącą herbatą paruje pod moim nosem, ale nie mam na nią ochoty. Wpatruję się w Syriusza, ale on wciąż skupia wzrok na parzę wodnej. Zaczyna mnie to niepokoić.
- Czyli właśnie uciekłeś z domu?
Nic nie wyłapałem z tonu jego głosu. Niepewnie szukam wskazówek na dojrzałej twarzy, jakiegoś znaku poparcia. Czy on zarzuca mi nieodpowiedzialność? Przecież sam zamieszkał u moich dziadków. Z resztą... nie zrobiłem tego z premedytacją, po prostu mi umknęło.
- Tak, właśnie uciekłem z domu.
Minął długi czas, podczas którego przeszedłem przez paranoiczny lęk, nim Syriusz na mnie spojrzał. Byłem przekonany, że w tej kuchni jestem sam. Wyglądał jakby się wahał. Wolałbym tego nie dostrzec. Wreszcie patrzy na mnie jak na swego, prawie, syna, a mnie zalewa silna fala błogości i ulgi. W tym też momencie zdaję sobie sprawę, że nie ma już na sobie tej więziennej koszuli, wcześniej mi się tylko wydawało. Jednak to przypomina mi o sprawie, o którą chciałem zapytać, ale nie miałem już okazji. Nagle mogę.
- Jak uciekłeś z Azkabanu? Nikomu przed tobą się nie udało.
Mój wielki i wspaniały ojciec chrzestny, Syriusz Black. Chcę wiedzieć o nim jak najwięcej. Zdecydowanie zbyt mało mam podstaw do kreowania zmyślonych wspomnień z udziałem mojej prawdziwej, ukochanej rodziny. Muszę wiedzieć wszystko, ale zaczynam od tego, co jest największą zagadką.
- Jestem niewinny - odparł krótko i ponownie spuścił nieco wzrok. Patrzę na niego wyczekująco. Przecież wiem, Syriusz, że jesteś niewinny.
- To znaczy, że dementorzy ci odpuścili? Przekonałeś kogoś, żeby ci pomógł?
Syriusz tylko pokręcił głową i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
- Nie, Harry.
Cholera, Syriuszu, przestań być taki nieobecny. Pochylam się w jego stronę. Chcę usłyszeć więcej. Chcę słyszeć jak mówi prosto w moją twarz. Już mam zamiar nim werbalnie potrząsnąć, gdy otwiera wreszcie usta:
- Gdybym był winny, nie dałbym rady uciec.
- Co to znaczy? Azkaban wie kiedy ktoś jest niewinny? 
Nie chcę o wszystko pytać, a muszę i denerwuje mnie to. Czekam.
- Gdybym był winny zbrodni, za którą mnie obwiniano, nigdy nie odstąpiłbym od przyjęcia najcięższej kary, wiesz to. Nie chodziło przecież o to czy mam na tyle umiejętności i sprytu, żeby się wydostać. Wiadomo, że mam... - Syriusz pochyla się w moją stronę i puszcza mi oko, po czym uśmiecha się beztrosko jak dwadzieścia lat temu we wspomnieniach Snape'a. Łapa. Cholera, jaki to czarujący człowiek. - Harry, ktokolwiek odebrałby życie twoim rodzicom nie powinien nigdy więcej zobaczyć słońca. Wierzę, że Pettigrew jest łatwym celem manipulacji, a Voldemort płonie w swej determinacji by spełnić przepowiednię przed tobą. Każdy ma prawo się bać, rozumiem strach. Sam czułem go bardzo często do niedawna, ale strach nie zwalnia nas z obowiązku bycia ludźmi. - Patrzy na mnie poważnie, zamyka powoli usta i swobodnie kładzie na nich palec, jakby dawał mi znak, że czeka, aż coś powiem, choć nie bardzo wiem co mógłbym powiedzieć. Nie znam się na niczym tak jak on, nie powiem nic co wyda mu się mądre, choćbym bardzo chciał. Dopiero teraz myślę o tym jakiej niesprawiedliwości doświadczył, a mimo to wydaje się pogodzony z życiem. Chcę, żeby Syriusz nauczył mnie życia. Jak na zawołanie, otwiera usta.
- Mógłbym dać ci radę, jeśli obiecasz, że nie będziesz wciąż się na niej skupiał. Jedynie wtedy, gdy jasno opowie się za jednym z rozwiązań, jakie będziesz miał do wyboru. Dobrze?
Kiwam głową. Tak, proszę.
-Chroń niewinnych, łącznie z samym sobą, o ile jesteś niewinny. Rób to, bo nikt tego nie robi. 
Syriusz wstaje i odwraca się do mnie plecami. Patrzy przez okno. Pragnę zawsze to pamiętać. Pragnę zatrzymać tę chwilę na zawsze i mieć ją w centrum głowy. Taki jest ostatni członek mojej rodziny. To właśnie robi przez cały czas. To, czego nikt nie musi robić, a on to robi. 
- Chcę - mówię cicho, patrząc z zapałem na jego plecy. Chcę być tak odważny i pewny swych czynów jak on. Odwraca się i podaje mi rękę. Wyciągam swoją i czuję ciepło.
- Jeżeli czujesz to co ja... Jeżeli jesteś prawdziwym synem swoich rodziców, nie będzie dla ciebie nic prostszego. Jeżeli tak jak oni, przekonasz się, że żadna idea nie jest warta człowieka.
Kiwa głową, potwierdzając każde swoje słowo. Tak, Syriuszu. Mam ochotę wyrazić jak wielką czuję z nim nić porozumienia. Wiem, że przynajmniej w najbliższym czasie nie będę wstanie mu tego udowodnić. Mam nadzieję, że wie.
- Kocham moich rodziców - co innego mogę powiedzieć? Bardzo kocham moich rodziców. Syriusz patrzy na mnie smutno. - Ciebie też, Syriuszu...

____________________________________
Rozdział jest bardzo krótki i nie zadowala mnie tak jak prolog, ale chciałam dodać cokolwiek, żeby było jasne, że nie porzucam tego bloga. Jestem na pierwszym roku ambitnych studiów, więc nie mam czasu na pisanie ambitnych rzeczy. Będę się starać. W między czasie skrobię dużo mniej wymagającego bloga, który pewnie nie przypadnie do gustu tym, którzy tak świetnie skomentowali poprzedni post. Mimo to zapraszam.
http://dramione1997-1998.blogspot.com/



czwartek, 3 września 2015

Prolog

Oczy mam wciąż zamknięte. Czuję się jakbym był odizolowanym gościem innego świata, choć z pewnością tutaj, w rzeczywistości, w której leżący ja mam zamknięte oczy, jestem otoczony. Osaczony. Wyczuwam obecność i troskę, uważne oczekiwanie na mój ruch. Chcą bym zdradził w jakim jestem stanie, a sam nie wiem. Nie mogę niczego obiecać.

Psy to cudowne stworzenia. Są bardzo poczciwe i wierne, choć bardziej wyjątkowe są ich bezinteresowność i zaufanie. Pies obdarzy cię przyjaźnią, od której nie jesteś w stanie się opędzić. Stanie w twojej obronie, zaatakuje potencjalnego wroga. Zadziała impulsywnie i instynktownie jeśli cię pokocha. Już wiem dlaczego Syriusz czasem staje się psem. I wiem, dlaczego mój ojciec go wybrał.

Jeśli moje ciało nie lewitowałoby gdzieś w mej wyobraźni, a mógłbym postawić twarde kroki na naszej ziemi, poszedłbym do Syriusza. Do mojej ostatniej rodziny, którą mam z wyboru rodziców. Syriusz nie musi mnie kochać, nie jest zobligowany więzami krwi, a jednak mnie kocha. A ja kocham jego.

Czuję jakby w tej całej zawierusze światów, Syriusza odrzuciło jeszcze dalej niż mnie. To uczucie jest głęboko niepokojące, ale przecież niczego nie jestem pewien. Być może wiem, że przeszłość już naprawdę nie istnieje, ale cała przeszłość, cały ja. Żadnych powiązań, żadnych powrotów, nie dzielę planów z nikim. Bałbym się w tym ciepłym łóżku, ale nie tutaj.

Stopy na ziemi, widzę Syriusza, idę.